Chyba powoli nadchodzi czas aby zacząć otwarcie kwestionować autorytet oficjalnej medycyny.

Dokładnie dwa miesiące temu w Rzeczpospolitej (http://www.rp.pl/Medycyna-i-zdrowie/308089914-Firmy-farmaceutyczne-zarabiaja-miliardy-na-leczeniu-nowotworow.html#ap-2) ukazał się artykuł niezwykły. Na całej stronie tego popularnego dziennika autor, punktuje chemioterapię i stara się udowodnić jej bardziej szkodliwy niż dobroczynny charakter. Oczywiście szkodliwy dla zdrowia pacjenta, natomiast wybitnie dobroczynny charakter dla finansów producentów tych … leków (???!!!).  W skrócie artykuł, opierając się na statystykach z Australii, udowadnia, że w perspektywie 5 lat po zdiagnozowaniu raka u pacjenta, skuteczność leczenia raka chemioterapią nie przekracza błędu statystycznego i wynosi około 2 %. W artykule wspomniano, że leczenie placebo osiąga znacznie lepsze rezultaty. Osobiście skłaniam się ku tezom wspomnianego artykułu i w mojej notce chcę dodać coś od siebie.
Kilka dni temu uciąłem sobie krótką pogawędkę z pracownikiem z branży rakowej. Nasza rozmowa toczyła się wokół wspomnianego artykułu oczywiście. Ów pracownik jakoś mnie nie zaskoczył żadnym  argumentem nie do odparcia i reprezentował postawę typową dla lekarzy postawionych przed argumentami medycyny alternatywnej, czyli był lekko zdenerwowany , wykpiwał podstawy naukowe "zdrożnych" metod leczenia, podkreślał wagę szerokich badań leków przed wprowadzeniem na rynek oraz opierał się na statystyce, która pokazywała tzw przeżywalność pacjentów poddanych tradycyjnej terapii – nieraz jest to przeżywalność (?!) 14 dniowa, ale zawsze.  W naszej dyskusji doszliśmy jednak do konsensusu, a jakże. Dotyczył on warunków powstawania zjawiska nazywanego rakiem. Krótko po naszej rozmowie uświadomiłem sobie w całej pełni, jak niedorzeczna idea stoi za stosowaniem chemioterapii i chcę tą myśl właśnie przedstawić.
Nasze ciało jest zbudowane z oszałamiającej liczby komórek, która wynosi około 30 bilionów. W takiej masie stykającej się co chwila z z tzw czynnikami kancerogennymi, całkiem spora ilość z nich staje się komórką rakową. Dla wyjaśnienia dodam, że obok typowych czynników kancerogennych jak dym tytoniowy, metale ciężkie, promieniowanie jonizujące są też wolne rodniki. Pojawianiu się tych ostatnich w naszych ciałach sprzyjają niezdrowe diety, brak ruchu i chroniczny stres objawiający się długotrwałym zaciskaniem pewnych grup mięśniowych. Na szczęście w naszych organizmach funkcjonują mechanizmy obronne, skutecznie usuwające komórki, które nie chcą umierać. Jednak w miarę   upływu lat, zdolności obronne organizmu w tym zakresie maleją. Niektórzy z nas mają albo genetycznie obniżone zdolności obronne, albo genetycznie określone skłonności do postaw sprzyjających takim zaburzeniom. Zdarza się, że ilość powstających komórek rakowych w określonym organie przewyższa zdolności organizmu do ich usuwania. Powstaje guz. W tym momencie pojawia się chemioterapia jako metoda usunięcia ognisk  raka, które potencjalnie mogą pojawić się w innych miejscach organizmu poza wykrytym guzem, który zwykle usuwa się operacyjnie lub za pomocą radioterapii. Gdyby chemioterapia miała tak selektywny zakres działania, że ograniczałaby się wyłącznie do komórek rakowych, myślę, że nikt by nie podnosił zarzutów przeciwko tej metodzie. Jednak razem z rakiem, chemioterapia bardzo osłabia możliwości obronne organizmu.
Chyba największy zarzut, jaki można postawić współczesnej medycynie, dotyczy bardzo wąskiego spojrzenia na chorobę. Jest wirus – strzelajmy do wirusa. RAK – zabijmy raka. Jakoś mało w tej nauce (?) podejścia całościowego do człowieka. Tak więc w przypadku raka, nie pojawia się jako pierwsze pytanie lekarza: „czym pan/pani tak sobie szkodzi” (może za wyjątkiem palenia tytoniu), tylko: „jak szybko możemy rozpocząć terapię”. A przecież czynniki kancerogenne, które spowodowały całą sytuację, zwykle pozostają na tym samym, niebezpiecznym poziomie również po szczęśliwym zlikwidowaniu ognisk rakowych. Mało tego, za sprawą chemioterapii, ciało posiada jeszcze mniejsze zdolności obronne przed niekontrolowanym rozrostem komórek. Dlatego dość często obserwuje się w ciągu roku, dwóch powrót raka w jeszcze bardziej złośliwej formie, która tym razem często kończy się śmiercią.  Dlatego powstaje dramatyczne pytanie: czy chemioterapia jest rzeczywiście jedynym sposobem na walkę z rakiem (zwłaszcza z jego mało złośliwymi przypadkami)? Napisałem „dramatyczne”, bo zwykle rak kojarzy się z tykającym zegarem, odmierzającym ostatnie miesiące lub nawet tygodnie życia. Dlaczego ignoruje się postulaty badaczy spoza kręgu oficjalnej medycyny, że rak rozwija się w środowisku niedoboru tlenu, zwłaszcza przy kwaśnym odczynie płynów tkankowych i stosunkowo prosta technicznie (i tania) zmiana tych parametrów może skutecznie zatrzymać rozwój komórek rakowych, dając czas pacjentowi na refleksję: Czym ja sam sobie tak szkodzę, że mój własny organizm postanowił się wyłączyć?