Od lat, niestrudzenie ktoś dzieli nasze społeczeństwo na dwa wrogie sobie obozy. Wiadomo że podzielony naród jest bezbronny.

 

Wczoraj wpadły na mnie dwie notki prasowe. Jedna, szeroko komentowana na Salonie24 o haśle przewodnim tegorocznego Marszu Niepodległości i druga, która przeszła bez echa, o poparciu rządu dla prac legislacyjnych dążących do zaostrzeniu obowiązującej ustawy antyaborcyjnej. Obydwie mają jednoznaczny wspólny mianownik polegający na ekspansji wiary katolickiej, na do tej pory w miarę neutralne światopoglądowo tereny. Podobne wycieczki obserwuję od początku istnienia IIIRP. Z regularnością szwajcarskiego zegarka, raz w roku jakieś siły polityczne próbują w Polsce rozszerzyć zakres oddziaływania światopoglądu katolickiego w typowo społecznych sferach życia. Wtóruje im, choć z mniejszą częstotliwością, tzw lewica laicka, próbując sprawy ciągnąć w drugą stronę, w kierunku totalnego liberalizmu będącego zaprzeczeniem naszych zwyczajów, zdrowia i dobrego smaku.

Osobiście uważam, że my Polacy jesteśmy wyjątkowym narodem, a jednym z aspektów tej wyjątkowości, jest traktowanie spraw duchowych na poważnie. Ponieważ na wrodzoną duchowość, wpisuje się jeszcze 1000 lat panowania wiary katolickiej, kwestie grzechu, powinności wobec Boga, mamy bardzo głęboko wryte w podświadomość i prawda ta dotyczy również osób deklarujących niewiarę w Boga. Jakkolwiek, świadomie, ateiści mogą kwestionować wagę tych spraw, to podświadomość wie swoje i każde wkroczenie kościoła na świeckie tereny, powoduje u nich wzrost napięcia i w efekcie reakcje emocjonalne, które nie do końca znajdują się pod kontrolą. Wygląda to tak, ze spokojny i kulturalny człowiek, nagle przeistacza się chama, który nad sobą nie panuje. Albo panuje nad sobą, ale nie wiadomo skąd zyskuje energię i zapał do przeciwdziałania aneksji. Katolik, taką odmianę traktuje zwykle jednoznacznie, zwłaszcza że działania ateistów jest wymierzone przeciwko kościołowi – to sprawka diabła. Skoro tak, to każde działanie w obronie kościoła jest usprawiedliwione. I tak dochodzi do eskalacji konfliktu. Zwykle przebiega on w mediach, w internecie, ale pojawia się też na ulicach, kiedy dwie grupy z przeciwległych obozów spotkają się ze sobą. Gdyby ten konflikt dotyczył wąskiej grupy, można by traktować je jako interesujące zjawisko socjologiczne. Niestety problem obejmuje większość z tych w naszym kraju, którzy chcą coś robić dla dobra ogółu – czyli tych aktywnych, czyli obejmuje całą sferę życia politycznego i społecznego w Polsce.

Wspomniana na początku notki regularność pojawiania się impulsów wywołujących wrzenie, sugeruje że ten chroniczny konflikt jest sterowany przez siły pragnące ugrać swoje, korzystając z ogólnego zacietrzewienia i braku jednolitego frontu interesów w Polsce. Dlaczego akurat kwestia religii została wykorzystana do tworzenia podziałów? Myślę, że zdecydował o tym nasz polski, religijny charakter. Gdybyśmy mieli inną, emocjonalną piętę achillesową, zapewne to ona byłaby wzięta na tapetę, bowiem siły, które nas dzielą, nie mają żadnych sentymentów. Mają jedynie interes.