Za przekroczenie obrony koniecznej można pójść siedzieć. Czy zawsze?

Dzisiaj prezentuję nagranie. Na filmie tym, w trakcie posiedzenia komisji sejmowej, dochodzi do ujawnienia fałszerstwa dokumentów, którego dokonali lekarze, aby uchronić się od odpowiedzialności za spowodowanie śmierci pacjentki. 

Jednak film, jakkolwiek ujawnia obrzydliwą postawę tych, którzy podobno przysięgają służyć zdrowiu ludzi, porusza też inną sprawę, która w natłoku spraw covidowych jakby nam umykała. 

Dość często docierają do mnie informacje jak ta, będąca przedmiotem obrad komisji. Oto pod szpital przyjeżdża karetka z pacjentem w ciężkim stanie. Karetka jadąc do szpitala używa migających niebieskich świateł i syreny, aby wszyscy użytkownicy drogi wiedzieli, ze zbliża się pojazd uprzywilejowany i ze należy ustąpić mu z drogi. Oczywista to rzecz, że w przypadku ciężkiego stanu pacjenta, liczy się każda sekunda do podjęcia skutecznej akcji ratunkowej i podłączenia pacjenta do aparatury ratującej życie. Współczesna medycyna dość trafnie potrafi określić stan ostry pacjenta, czyli taki, w którym w każdym momencie może nastąpić zapaść, czyli np zatrzymanie akcji serca i taki lekarz pogotowia wie, że dopóki pacjent nie znajdzie się na właściwym łóżku szpitalnym, prawdopodobieństwo tego że przeżyje, zawiera się w okolicach 50%. Tymczasem w tych chorych (!!!) czasach, zanim pacjent zostanie odpowiednio zaopiekowany, lekarz musi otrzymać do ręki dokument, z którego wynika, czy chory jest zainfekowany wirusem covid-19, czy też nie. W tym momencie, w umyśle lekarza, zegar tykający dla pacjenta , nagle się zatrzymał. Już nie ma znaczenia że karetka pędziła przez miasto, aby jak najszybciej dojechać do szpitala. Teraz czekamy na wynik testu. Czy choroba czeka razem z lekarzem? Oczywiście nie. To dlatego dowiaduję się o tych wszystkich tragicznych przypadkach śmierci na izbie przyjęć, lub w szpitalnym korytarzu w oczekiwaniu na wynik testu. 

Tytuł notki wziął się stąd, że gdyby ktoś został napadnięty, to oczywiście ma prawo do obrony koniecznej, jednak musi zważać, aby ta obrona nie przekroczyła stanu zagrożenia wynikającego z napadu. Nie można uciąć ręki kieszonkowego złodziejowi, ani zastrzelić włamywacza ze scyzorykiem. Przekroczenie obrony koniecznej może sprawić że wyładujemy w więzieniu. 

Po dwóch latach tej tzw pandemii, doskonale wiemy jakie zagrożenie niesie ze sobą COVID-19. Młody lekarz ma szansę jedną na 10000 że zejdzie z tego świata zarażony covidem, o ile oczywiście nie podejmie żadnych środków zaradczych, za wyjątkiem paracetamolu. Żartuję. Teoretycznie sprawa dotyczy wprowadzenia potencjalnego nosiciela tegoż covida do szpitala, gdzie mógłby rozprzestrzenić się wśród innych, osłabionych pacjentów. Tyle teoria. Jednak praktyka wskazuje że COVID tak jak typowe przeziębienie, lub grypa rozprzestrzenia się kropelkowo. Gdzie jak gdzie, ale w szpitalu, istnieją środki, aby takiego potencjalnego nosiciela skutecznie zabezpieczyć, bez szkody dla wymaganych sytuacją zabiegów leczniczych.

Naprawdę nie wiem jak twórcy procedur leczniczych na czasy covida mogli ustanowić pierwszeństwo wyniku testu, nad zdrowiem i życiem pacjenta. Naprawdę nie wiem, dlaczego lekarze, którzy stykają się bezpośrednio z takimi przypadkami, przyznają wyższość procedur nad zdrowiem i życiem pacjenta. Dla mnie jest to oczywiste i drastyczne przekroczenie prawa do obrony koniecznej.

Ciekaw jestem co na ten temat miałby do powiedzenia prokurator.